Po wielu dniach ślęczenia w sieci w poszukiwaniu idealnej sukni na bal stwierdziłam, że i tak muszę ją uszyć, bo w sklepach nic nie ma, a jeśli jest to kosztuje majątek i na pewno nie będę nadwyrężała swojego budżetu na tą wyjątkową okazję.
Biorąc pod uwagę to, że równocześnie miałam do skończenia dwa patchworki, musiałam ograniczyć zapędy koronkowe do minimum (a szkoda, bo zakochałam się w projektach Elie Saaba).
Ostatecznie w poniedziałek zakupiłam materiał - piękną czekoladową dzianinę oraz jasnobeżowy tiul. Wcześniej miałam już kupioną złotą koronkę. We wtorek zrobiłam wykroje, a do soboty suknia była gotowa. Udało się. Bez pomocy myszek, wróbelków i matek chrzestnych. Zaległości w śnie odrabiam do dziś :)
Spód sukni to czekoladowa długa sukienka na wąskich ramiączkach zbiegających się w jednym punkcie na plecach. Przezroczysty wierzch z tiulu ozdobiłam koronką. Do tego jeszcze pasek z tej samej dzianiny, co suknia, perełki, fale na głowie i retro gotowe. Wyglądałam trochę, jak z innej bajki, bo większość kobiet wybrała krótkie sukienki, ale co tam, na bale chodzę rzadko, więc sobie poszalałam.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz